midimalistycznie

Czego mam dużo?

Czy minimalista może mieć czegoś dużo?

Zastanawiasz się czasem, czego minimalistka może mieć dużo? I czy w ogóle ktoś, kto stara się żyć wg zasad minimalizmu może mieć czegoś więcej niż na przykład trzy?

Takie przemyślenia naszły mnie, gdy porządkowałam swoje rzeczy. Skoro nazywam się minimalistką to czy mogę czegoś mieć niemało, i ile to w ogóle jest?

Mam dużo książek kucharskich. Dużo, czyli więcej niż 20… Wg mnie to już wiele. I czy skoro staram się utrzymywać w swoim życiu minimalizm, to czy powinnam się z nimi rozstać?

Otóż nie. Po pierwsze lubię je, i często przeglądam. Po drugie lubię wyszukiwać w nich ciekawe przepisy i ich próbować. Po trzecie – mają swoje miejsce. Czemu więc miałabym pozbyć się czegoś, co sprawia mi radość? Dla zasady? Dla poczucia spokoju, że niczego nie mam dużo? To przecież bez sensu. Zupełnie nie o to w tym chodzi. Chcę uśmiechać się na ich widok, jeśli nie mam czasu ich przeglądać, i cieszyć się tymi chwilami, kiedy z kubkiem kawy delektuję się pięknymi zdjęciami lub zastanawiam się, jakie ciasto upiec na deser.

Mam dużo szminek. Uwielbiam mieć umalowane usta, ale też nie chcę ograniczać się do dwóch kolorów. Lubię rano zastanawiać się, czy dziś wolę delikatne kolory, czy może coś mocniejszego. Lubię też mieć jedną w kieszeni płaszcza i jedną w torebce, na wypadek gdybym wychodząc zapomniała zabrać jej ze sobą. I tu tak samo jak z książkami – lubię je, używam regularnie, i mam na nie miejsce.

To są rzeczy, których mam dużo, co przyznaję sama przed sobą. Mogłabym kolekcję książek ograniczyć do trzech lub w ogóle do  zera, ale ucieszyłoby to tylko purystów minimalizmu, ale już nie mnie.

Jestem jednak przekonana, że nie można mieć dużo wszystkiego. Są takie rzeczy, których mam po prostu mało. Albo inaczej – mam ich akurat tyle, ile potrzebuję.

Po pierwsze – papierowe, drukowane książki. Kiedyś miałam ich dużo, dużo więcej. Ograniczyłam jednak domową biblioteczkę do kilkunastu sztuk, tych najbardziej przeze mnie ulubionych, jednocześnie przerzucając się na ebooki. Zyskałam dużo przestrzeni w domu, lekką torebkę w podróży i dostęp do całej swojej biblioteki w dowolnym momencie. Ta wygoda jest godna polecenia!

Po drugie – ubrania. Nie mam kapsułowej garderoby, ale nie mam też przepastnej szafy pełnej nienoszonych ubrań. Mam dokładnie tyle ile potrzebuję. Na hasło wyprzedaże nie reaguję ekscytacją, ponieważ niczego nie mam zamiaru dokupić. Niczego!

I po trzecie – akcesoria do pieczenia. Kiedyś piekłam dużo i często. Chodziłam na kursy i kupowałam akcesoria. Foremki do ciast w najrozmaitszych kształtach, silikonowe wałki różnej wielkości, akcesoria do zdobienia i inne tego typu rzeczy zajmowały znaczną część mojej kuchni. Z czasem mój zapał do pieczenia nieco osłabł, już nie rzucałam się na przepis na ciasto z myślą, że po pierwsze muszę go wypróbować, a po drugie dokupić niezbędne do niego akcesoria. Foremki leżały nieużywane, akcesoria wysypywały się przy otwieraniu szafki. Było jednak coś, co nie pozwalało mi się ich pozbyć – to wyobrażenie na własny temat i aspiracje, jakie miałam. Chciałam nadal być osobą, która we wtorek po pracy piecze muffiny z truskawkami, we czwartek testuje przepis na tartę, a w sobotę piecze dla gości tort bezowy. I w tych aspiracjach nie ma niczego złego, o ile oczywiście sprawiają, że czujemy się z nimi świetnie! Jednak gdy piekłam coraz rzadziej zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że tyle rzeczy leży nieużywanych, żałowałam, że nie mam na to tyle czasu ile bym chciała. Kolorowe foremki zamiast uśmiechu wywoływały żal za czymś, czego już nie robię tak często. I wtedy właśnie postanowiłam ograniczyć ich liczbę. Większość udało mi się sprzedać, co miało tę zaletę, że odzyskałam część pieniędzy, oraz zyskałam poczucie, że są używane, a nie leżą przykurzone u mnie. I to fajne uczucie jest! Ja teraz mam 3 foremki w których piekę wtedy, kiedy mam na to ochotę. I z uśmiechem przywołuję czasy, kiedy mój mąż prosił, żebym upiekła coś wg tego samego przepisu dwa razy, bo nie może się już połapać co kiedy jadł i co mu smakowało 😉

 

Nasze życie się zmienia. To, że kiedyś malowałaś nie znaczy, że do końca życia masz potykać się o stojące w sypialni sztalugi. Teraz nie malujesz, przekaż je więc komuś! Będziesz chciała wrócić do tego hobby, to pomyślisz o nich ponownie. To, że dziergałaś na szydełku piękne ozdoby nie oznacza, że kordonki mają zajmować pół Twojej komody, choć nie robiłaś tego od lat, a teraz nie masz miejsca na ubrania.

 

Zrób raz na jakiś czas przegląd tego, co masz. Przyznaję – czasem jest to trudne, bo oznacza rezygnację z tego, w co włożyłaś dużo pieniędzy, czasu lub nadziei. Ale warto! Warto zrobić miejsce na to, co masz i co bardzo lubisz, i odpuścić napięcie związane z nieużywaniem tych rzeczy.

 

Gosia